Rodzina - cud Pana Boga PDF Drukuj Email
Wpisany przez TOMASZ32-VAD   
czwartek, 21 lutego 2013 16:57

Rodzina zawsze była i pozostanie najważniejszą i niezastąpioną wspólnotą ludzką. Zarówno pod względem historycznym, jak i aksjologicznym ma pierwszeństwo przed każdą inną wspólnotą. Powiedzmy to wprost: nie ma protezy rodziny! Oczywiście, na skutek ludzkich słabości i grzechów małżeństwo i rodzina mają coraz więcej mutacji. Fałszywa koncepcja człowieka i wolności (antropologia) jest źródłem fałszywych relacji.
Do roli małżeństwa aspirują całkiem dowolne związki ludzkie. Małżeństwo ma ostrą i agresywną konkurencję w postaci konkubinatów, związków nieformalnych, enigmatycznie nazywanych partnerskimi, związków gejowskich i lesbijskich, tzw. rodzin poszerzonych, trójkątów małżeńskich podszytych niekiedy biseksualizmem mężczyzny lub kobiety (podwójną orientacją), a nawet poligamii (wielożeństwa). Konkurencją dla małżeństwa jest także coraz bardziej powszechny lans na „bycie singlem” lub „bycie ze sobą”. Jak mówią ideolodzy postmodernistycznej bohemy: żeby mieć miód, nie trzeba zakładać od razu całej pasieki.

 

Niestety, bardzo wielu ludzi pracujących i występujących w mediach nie ma udanego życia rodzinnego. Wielu to życiowi rozbitkowie: rozwiedzeni (nawet wielokrotnie!), single, porzucone samotne matki, żyjący w luźnych związkach ciągle z kimś nowym, zdradzeni, ale także - zdradzający. Podobnie wielu ludzi życia publicznego, np. polityków, którzy tworzą prawo (także dotyczące małżeństwa), nie postrzega małżeństwa i rodziny jako pierwszego i najważniejszego swojego powołania i źródła osobistego szczęścia. Ich zdaniem, konsumpcja wzajemna może, a nawet powinna odbywać się bez żadnych zobowiązań: prawnych, moralnych, społecznych czy religijnych. To jest rzecz absolutnie umowna, kto z kim i jak jest, a każdy ma zachować możliwość wyjścia z układu w każdej chwili. Ta praktyczna ucieczka od problemów i odpowiedzialności zachwalana jest jako przyjacielskie rozstanie. W razie konieczności można liczyć na „uczynnych” prawników, którzy zadbają, by zrobić to szybko, inteligentnie i w miarę bezboleśnie.
To dlatego nie może powstać w Polsce sensowna, spójna i konsekwentnie realizowana polityka prorodzinna, a w mediach brakuje programów poświęconych pięknu małżeństwa i rodziny. Brakuje programów ukazujących piękno i sens wierności, siłę oddania, wzajemne poświęcenie i dopełnianie się małżonków, dojrzewanie do ojcostwa i macierzyństwa, zwłaszcza w obliczu choroby czy ułomności dziecka. Ci ludzie musieliby robić programy wbrew sobie nie wiedząc, na czym polega szczęście małżonków i rodziny widziane oczami Boga. Pod tym względem nawet pogaństwo starożytnego świata było bliższe humanizmowi niż współczesne neopogaństwo, dla którego jedyną wartością jest – przyjemność.

 

Małżeństwo znalazło się w gigantycznym tyglu, w którym ogień  współczesnych faryzeuszy usiłuje zniszczyć pierwotny zamysł Boga wobec mężczyzny i kobiety. Ten ogień jest naprawdę niebezpieczny i spopielił już niejedno małżeństwo i niejedną rodzinę. Okrutna statystyka rozwodów mówi sama za siebie. A nawet jeśli małżonkowie nie rozwiedli się, wiele rodzin żyje pod tym samym adresem, ale tworzy wiele różnych światów, które albo chcą siebie nawzajem eksploatować, albo ze sobą konkurują.
Ten faryzejski ogień sprawia, że małżonkowie muszą się określać, a więc muszą dokonywać wyborów. Wielu nie jest w stanie oprzeć się presji „ducha tego świata”. W Europie co drugie małżeństwo się rozpada. W Polsce na przestrzeni lat 2000- 2010 rozpadło się ponad 638 tys. małżeństw. Jeśli dodamy jeszcze dzieci tych małżeństw (średnio dwoje w rodzinie), powstanie armia ok. 3 milionów rozbitków doświadczających bez zewnętrznych prześladowań piekła ludzkich decyzji, w których nie było woli Bożej.

 

W pozwach, jako przyczyna, najczęściej wskazywana była: niezgodność charakterów (32 %), zdrada (24 %), pijaństwo lub alkoholizm (23%), naganny stosunek do rodziny (9%) i problemy finansowe (9%). Aż 75% pozwów wnosiły kobiety, najwyraźniej czując się ofiarami związku z mężczyzną. Trzy razy częściej rozwodzą się mieszkańcy miast niż wsi. Ale dwie liczby w tej smutnej statystyce są najbardziej wstrząsające. Ponad połowa rozwiedzionych nie przekracza 24 roku życia, czyli w małżeństwie wytrwała krócej niż 5 lat. Aż 70% rozwodów nastąpiło bez orzekania o winie kogokolwiek ze stron, tak jakby skutek (dramatyczny!) nie miał przyczyn! Jakby małżonkowie nie dokonywali żadnych wyborów, jakby nie popełniali błędów i nie grzeszyli. Co za alienacja! Czy trzeba większego faryzeizmu?!
Według badań przeprowadzonych przez Fundację Mamy i Taty, 84% Polaków zjawisko rozwodów uznaje za drugi po narkomanii problem społeczny. Dlaczego nie wszyscy? Te 16% społeczeństwa (tj. kilka milionów ludzi), które myśli inaczej, nie widzi spustoszenia. A przynajmniej nie dostrzega go w sobie.

 

Co robić, by następne małżeństwa nie podzieliły losu milionów rozwiedzionych?
Trzeba pamiętać, że wielu małżonków poślubiło się, nie będąc w dziewictwie. Powiedzmy to wprost: zdradziło swoją żonę lub męża jeszcze przed ślubem! Wielu weszło w małżeństwo z nastawieniem konsumenckim i roszczeniowym sądząc, że drugi człowiek jest właśnie po to, aby mnie sycić, spełniając moje egoistyczne plany i oczekiwania. Tylko wychowanie w szacunku do własnego i cudzego dziewictwa oraz cnota opanowania, czyli samoograniczenia, czynią człowieka wolnym od dyktatu oczekiwań i przymusu ich spełniania. To jest jedna z cech, która świadczy o tym, czy mamy do czynienia z dojrzałą osobowością.

 

Po drugie: zasadnicze problemy z sobą samym np. z nałogami, należy rozwiązać przed ślubem, inaczej zawlecze się je do małżeństwa i obciąży nimi wspólnotę małżeńską. Nałóg jest „ciałem obcym”, podobnie jak kochanka czy wszystkie dwuznaczne znajomości i przyjaźnie. Wierność uczuciowa jest owocem wierności Bogu i samemu sobie. Jako absolutne minimum wymagane jest też szczere przyznanie się do kluczowych słabości i grzechów oraz prośba o przebaczenie. Owszem, współmałżonek może być ogromną pomocą w przezwyciężaniu słabości, pod warunkiem, że o nich wie od początku i mimo wszystko chce je pokonywać wspólnie. Ten, kto sobie nie radzi z jakimś problemem, musi się uczyć pokory, która pozwala prosić o wybaczenie. Jego współmałżonek musi się uczyć pokory, która pozwala przebaczyć. Rozwód to klasyczna sytuacja, w której ktoś uznaje, że przebaczenie jest niemożliwe. Rana okazuje się tak wielka, że niemożliwy wydaje się dalszy ciąg wspólnego życia. Ostatecznie rozwód oznacza, że małżonkowie powiedzieli sobie: nasz grzech jest większy niż Boża miłość, która kocha bezwarunkowo, mimo wszystko.

 

Po trzecie: ratunkiem przed rozpadem małżeństwa jest wspólna modlitwa. Jeśli małżonkowie się modlą, to znaczy, że pragną mieć jeden punkt odniesienia, jedną diagnozę swojego życia i jeden klucz interpretacyjny. Nie chcą przyznawać sobie racji i odmawiać jej komuś. Bywa, że żadne z małżonków nie ma racji. Racja jest tam, gdzie jest prawda, a Prawdą jest Chrystus! 

 

Po czwarte: ocalenie małżeństwa kryje się w regularnej, głęboko przeżywanej spowiedzi. Małżonkowie powinni mieć wspólnego spowiednika, by mógł obiektywnie patrzeć na ich wspólnotę życia. Musi znać męski i kobiecy punkt widzenia. Małżeństwo to trudny pacjent – dwuosobowy, dlatego aby możliwa była jakaś sensowna terapia, oboje muszą widzieć, co jest ich problemem i dlaczego? Małżeństwo potrzebuje podwójnej narracji! I wystarczy powtarzać sobie i małżonkowi, że więcej nas łączy niż dzieli! Różnice do pewnego stopnia są czymś normalnym, a nawet koniecznym, jeśli wszystko ma być naprawdę, a nie na niby.
Na koniec trzeba powiedzieć, że wszyscy odpowiadamy za trwałość małżeństw. Wszyscy tworzymy klimat wokół małżeństwa i rodziny, także ci, których powołanie jest zgoła inne. Wszystkim nam powinno zależeć na losach wspólnoty, którą wymyślił Pan Bóg dawno temu.

 

AUTOR:  Ks. Ryszard K. Winiarski

 

Echo Ewangelii Mk 10, 2-16, XXVII Niedziela zwykła Rok B

 

ŹRÓDŁO:  http://www.kapelan.pulawy.pl