OCZYSZCZENIE ŚWIĄTYNI PDF Drukuj Email
Wpisany przez TOMASZ32-VAD   
niedziela, 08 marca 2015 11:43

III Niedziela Wielkiego Postu, Rok B

 

CZYTANIA: Wj 20 1-17; Ps 19 (18), 8. 9. 10. 11; 1 Kor 1, 22-25; J 2, 13-25

 

 

Dzisiejsza Ewangelia zachęca nas do refleksji nad kierunkiem, w jakim zmierzają poszczególne religie. Oczywiście nas najbardziej interesuje chrześcijaństwo, zwłaszcza katolicyzm. Spróbujmy wyróżnić kilka etapów w rozwoju religii.

 

Etap pierwszy można nazwać czasem neofitów. Religia robi sobie miejsce w świadomości ludzi, którzy dotychczas nie byli z nią związani, powoli przenika kulturę i życie społeczne. Doktryna dopiero się kształtuje, a element instytucjonalny jest znikomy. Życie wierzących cechuje radykalizm i powszechne dążenie do urzeczywistnienia ideałów. Ton nadają postacie charyzmatycznych świętych. A ponieważ z reguły towarzyszą temu prześladowania, kolejni wyznawcy wchodzą w poczet męczenników. Co więcej, paradoksalnie prześladowania w sposób niezamierzony służą religii, powodując zwarcie szeregów. Można powiedzieć, że wtedy religia występuje, jeśli nie w czystej, to w pierwotnej postaci, chociaż zawsze musi walczyć o swoją wiarygodność, ponieważ zawsze pojawiają się jacyś upadli.

 

Drugi etap jest czasem ekspansji. Gorliwość misyjna sprawia, że religia szerzy się szybko, choć niestety powierzchownie. Ilość zajmuje miejsce jakości. Instytucja buduje swoją potęgę, niekiedy uzbraja swoje ramię w narzędzia inkwizytorskie. System religijny zaczyna być niewydolny. Nie jest w stanie należycie obsłużyć wszystkich, których gromadzi. Organiczną, mało zjawiskową pracę zastępuje okazały i ciągle doskonalony, dęty ceremoniał. Religia oddala się od życia zwykłych ludzi, zamyka się w hermetycznych dysputach teologów, wydłużających się nabożeństwach, kazuistyce i dekretach. Ten etap cechuje wyrafinowany fiskalizm, sprawozdawczość i swoista „propaganda sukcesu”. Statystyki usypiają czujność zarówno owiec, jak i pasterzy. Samozadowolenie i pewność siebie nie pozwalają odczytywać „znaków czasu” i dostrzegać możliwych zagrożeń. Dominują wtedy tendencje tworzenia swoistej monokultury z religią w roli głównej. Mało kto widzi, że to jest niebezpieczne i to przede wszystkim dla samej religii.

 

Trzecia faza jest czasem kryzysu. Mimo zewnętrznych oznak dominacji, mimo instytucjonalnej wszechobecności, religia zaczyna tracić wyznawców, którzy przestają się z nią utożsamiać. Ich wyostrzony osąd mówi im, że są traktowani przedmiotowo, wręcz manipulowani, a przynajmniej proponowane menu powoduje duchową niestrawność. Pojawia się chęć życia bez dogmatu, indywidualizm, subiektywizm, relatywizm. Religia coraz mniej kojarzy się z charyzmatem, a coraz bardziej przypomina nieznośną instytucję, która nie potrafi przekonać do swoich racji. Kończy się czas nawróceń, zaczyna się czas apostazji i to nierzadko zbiorowych. Kryzys niekiedy przyjmuje postać ostrą, częściej jednak jest procesem przewlekłym, przypominającym działanie rdzy albo wilgoci. Instytucja tkwi mocno w tradycji, którą gloryfikuje i używa półśrodków, które nigdy nie są wystarczającym rozwiązaniem. Z trudem pozwala, by do głosu doszli charyzmatyczni ludzie, którzy, jako niewygodni i podejrzani, trzymani są z dala od kluczowych stanowisk. Instytucja coraz bardziej kostnieje i zajmuje się sobą. Próbuje rozwiązywać problemy, które sama generuje. Staje się głucha na krytykę, niezależnie, czy wychodzi z ust zewnętrznych wrogów czy najwierniejszych synów. Marnotrawi czas, potencjał ludzi, a przede wszystkim kapitał zaufania. Niczym sól zwietrzała, traci smak i jest deptana przez ludzi. Wtedy pojawia się prawdziwie zabójcza pokusa umizgów i kompromisu ze światem. Lęk przed odrzuceniem i podeptaniem przez ludzi każe im schlebiać i przytakiwać. Zabiera odwagę głoszenia ideałów, które ze swej natury muszą rodzić sprzeciw.

 

Czwarty etap może przebiegać w dwóch kierunkach. Możliwe jest zanikanie religii w danym środowisku, a nawet radykalna desakralizacja wszystkiego. Uderzanie we wszelkie świętości, które stanowiły fundament dotychczasowej struktury życia, powoduje powszechne zwątpienie we wszystko. Ale możliwe jest również, że poprzez powrót do źródeł religia zdoła się odrodzić. Potrzebne jest posłuszeństwo ozdrowieńczym natchnieniom i prawdziwa dyscyplina. To, co zostało zarzucone na przestrzeni wieków, musi stać się na nowo „mitem założycielskim” religii. Doświadczenie pokazuje, że odrodzenie zawsze oznacza to samo: powrót do źródeł. To zaś zawsze okazuje się drogą na szczyt i pod prąd. Innej możliwości nie ma.

 

Omawiana Ewangelia ukazuje nam oczyszczenie świątyni jerozolimskiej, które stało się prawdziwym skandalem. Dlaczego Jezus zamiast kadzielnicy użył bicza? Dlaczego zamiast zwoływać ludzi do świątyni, wyrzucił ich z hukiem? Dlaczego zamiast łagodności, pokazał prawdziwy, bo nietłumiony w żaden sposób, gniew? Czy to roztropne robić zamach na usankcjonowane przez religijnych dostojników status quo? Czy to roztropne być samemu w opozycji do wszystkich? Czy w ten sposób Jezus nie dostarczył argumentów swoim przeciwnikom?

 

Trzeba zapytać, w jakiej kondycji znajdował się wtedy judaizm. Odpowiedź jest prosta. To był stan ciężkiego, trwającego wieki, kryzysu. Judaizm w faryzejskiej interpretacji nie tylko, że przestał być Boży, ale zaczął być wręcz nieludzki! Wymogi czci oddawanej Bogu nie tylko zabijały w ludziach całą ich spontaniczność, ale wręcz ich zniewalały. Prawo religijne, egzekwowane przez swoistych „funkcjonariuszy”, pokazywało fałszywy obraz Pana Boga, który tylko czeka na najmniejszy ludzki błąd lub grzech. Szczytowym przejawem formalizmu religijnego były mnożone wciąż ofiary. Kult ofiarniczy funkcjonował niejako „zamiast” nawrócenia i miłosierdzia. Był to rodzaj religijnej perwersji. To mocne słowo, ale oddaje istotę problemu. Łacińskie perversio dosłownie oznacza: „obrócenie w niewłaściwym kierunku”. Jezus przyszedł to zmienić. Najpierw w świątyni jerozolimskiej, a teraz, w Wielkim Poście, w świątyni, którą stanowi sumienie każdego z nas. Na koniec niech przemówi tekst anonimowego autora:

 

Nazywasz mnie Mistrzem,

a nie radzisz się mnie.

Nazywasz mnie Światłem,

a nie widzisz mnie.


Nazywasz mnie Drogą,

a nie idziesz w moje ślady.

Nazywasz mnie Prawdą,

a nie szanujesz mnie.


Nazywasz mnie Pięknem,

a nie miłujesz mnie.

Nazywasz mnie Bogactwem,

a nie prosisz mnie.


Nazywasz mnie Wiecznym,

a nie szukasz mnie.

Nazywasz mnie Miłosiernym,

a nie ufasz mi.


Nazywasz mnie Wszechmocnym,

a nie cenisz mnie.

Nazywasz mnie Szlachetnym,

a nie służysz mi.

Nazywasz mnie Sprawiedliwym,

a nie słuchasz mnie.

Jestem twoim Bogiem.

Mając wiarę – Wierz więcej

a nie będzie ci ciężko,

bo kto posiada me Boskie Serce

ma Wszystko.

Świat przeminie,

wszystko zabierze Ci śmierć

tylko jedno zostanie

– Ja – Twój Bóg.

 

 

AUTOR: Ks. Ryszard K. Winiarski

 

 

ŹRÓDŁO: http://www.nepomucen-dorohusk.pl