Moja praca na Madagaskarze PDF Drukuj Email
Wpisany przez Beata   
piątek, 23 października 2015 23:35

Rozpoczęliśmy Tydzień Misyjny. Dlatego w tym szczególnym czasie pragnę przedstawić wolontariusza - ratownika medycznego, Jacka Jarosza; który przez pewien czas pracował na Madaskarze.

 

"Via Ad Deum"

 

Jedziemy już ponad trzydzieści godzin. Jest ciemno i pada mocny deszcz. Atmosfera w terenowym Land Roverze jest bardzo napięta. Misyjny samochód pełni dziś rolę ambulansu. Naszą pacjentką jest młoda Malgaszka, która od tygodnia cierpi ogromny ból z powodu martwej, bliźniaczej ciąży. W powiatowym miasteczku, w którym mieszka nie ma szpitala, więc jej jedyną nadzieją jest transport do stolicy województwa. To zaledwie 120 kilometrów, jednak w porze deszczowej drogi są często nieprzejezdne. Jestem jedynym medykiem wśród pasażerów. Kieruje ksiądz Ludwik Wawrzeczko, miejscowy misjonarz, który przez część pobytu na Madagaskarze jest moim gospodarzem.


 

 

 

Mompera (tak nazywają księży mieszkańcy wyspy) jest równie zdenerwowany jak ja. W tych warunkach, każda minuta jest dla pacjentki bezcenna. Jeśli dojdzie do nagłego pogorszenia, bez odpowiedniego sprzętu nie będziemy w stanie jej uratować. W duchu każdy woła o cud, jednak rzeczywistość, co kilkadziesiąt metrów rozczarowuje. Stalowa lina wyciągarki pracuje dziś na pełnych obrotach, co chwilę wyciągając nas z głębokiego błota. Mimo ogarniającego zmęczenia każdy z nas pomaga odkopując koła zardzewiałymi łopatami i układając w koleinach gałęzie egzotycznych drzew. Jesteśmy brudni i głodni, ale patrząc na twarz chorej, która z ledwością wypowiada nieskładne zdania, majacząc w gorączce nieustannie odnajdujemy pokłady energii. Wita nas świt. Leniwe promienie Słońca przedzierające się przez korony baobabów kontrastują z powagą sytuacji. Do celu jeszcze przynajmniej osiem godzin drogi…

 

To żywe wspomnienie, to wynik półrocznej pracy ratownika medycznego Jacka Jarosza na Madagaskarze, a przedstawiona historia skończyła się happy end-em. Fundacja „Redemptoris Missio” w październiku 2014 roku odpowiedziała na prośbę zakonu Misjonarzy Świętej Rodziny o wsparcie medyczne. Efektem współpracy był wyjazd wolontariusza do niewielkiego miasteczka Mandabe. Przez pierwsze trzy miesiące Jacek pracował w znajdującym się na terenie misji dyspensarium medycznym. Wraz z siostrą zakonną każdego dnia leczyli tych, którzy zamiast usług lokalnego szamana zdecydowali się na konwencjonalną medycynę. Na brak pracy narzekać nie mogli. Jedną z wielu podejmowanych przez nich działalności była organizacja szczepień ochronnych dla dzieci z wiosek otaczających Mandabe. Podczas jednego z takich wyjazdów wolontariuszowi „Redemptoris Missio” narodził się pomysł pomocy mieszkańcom Beronono - niewielkiego miasta oddalonego od misji o 22 kilometry. Miasteczko w porze deszczowej jest zwykle odcięte od świata. Nie ma tam dostępu do prądu i bieżącej wody. Nie ma też żadnej opieki medycznej. Jest natomiast ogrom potrzeb i braków w niemal każdej dziedzinie życia. O tym jak wiele pracy czekało na miejscu świadczą prowadzone przez wolontariusza statystyki. Wg nich prowizoryczny punkt medyczny, który otworzył odwiedzało miesięcznie ponad 600 osób! Jeden dzień ze swojej pracy Jacek opisuje w krótkich słowach:

 

Dzień życia Vazahy

 

Jak wyglądał dzień pracy białego człowieka? Normalnie, jak dzień pracy w każdym szpitalu, z tą jedynie różnicą, że tu za wszystkie „oddziały” i wszelkie zabiegi odpowiedzialny był jeden człowiek, borykający się w dodatku z brakiem w zaopatrzeniu.

 

Poranek

 

Siedem osób przybyłych z odległej o 15 km wioski narzeka na problemy żołądkowo jelitowe. Po wydaniu garści leków dla każdego z nich okazuje się, że jeszcze nigdy nie zetknęli się z mydłem. W XXI wieku żyją ludzie, którzy nie znają podstawowego środka higieny osobistej. Jasnym staje się, że w tym przypadku ważniejsza od terapii lekowej będzie edukacja, co przy niuansach w plemiennej odmianie języka malgaskiego nie przysparza mi uśmiechu.

 

Południe

 

Za kilka chwil krótka przerwa na obiad. Miska ryżu z fasolą, lub liśćmi pomidorów okraszonych suszonymi larwami robaków. Jeszcze tylko ostatni pacjent. Somba, mała dziewczynka z malarią. W trzecim dniu terapii przyszła z mamą po zastrzyk. Problem w tym, że rano skończyły się strzykawki. Zostały trzy, a pacjentów z malarią siedmioro. Wszyscy muszą dostać lek, więc dożylna droga nie wchodzi w grę. Jedyne rozwiązanie to podanie medykamentów per rectum po możliwie najdokładniejszej „sterylizacji” plastikowego sprzętu? W końcu na malarię umiera tu nie mało ludzi.

 

Wieczór

 

Do zamknięcia przychodni jeszcze godzina, a przed momentem młoda kobieta przyniosła na wpół przytomnego syna z ciężką zimnicą. Cóż przyjdzie spędzić noc w przychodni. Nadzieja tylko w tym, że będzie to dziś jedyny ciężki przypadek…

 

Fundacja „Redemptoris Missio” chce, aby doraźna pomoc dla Beronono przerodziła się w coś trwałego. Nowy projekt Fundacji zakłada wybudowanie w sercu miasteczka niewielkiej przychodni. W budynku ma znajdować się sala chorych, gabinet konsultacyjny oraz skromna część mieszkalna dla wolontariuszy pracujących na miejscu. Do tego by inicjatywa ze sfery planowania przeszła do realizacji potrzebna jest jednak wszelka pomoc. Na fundacyjnym koncie gromadzone są środki na budowę „Chaty Medyka”. Ekipa "Redemptoris Missio" prosi o modlitwę i wsparcie materialne.

 

 

 

Fundacja Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio”

ul. Grunwaldzka 86, 60-311 Poznań

Nr konta: 09 1090 2255 0000 0005 8000 0192

W tytule proszę wpisać „CHATA MEDYKA”

 

 

 

 


Poprawiony: piątek, 23 października 2015 20:17