Odkrywca czarnej Afryki |
![]() |
![]() |
![]() |
Wpisany przez Beata |
niedziela, 23 października 2016 17:40 |
Jaka była Ojca droga do pracy misyjnej?
Praca misyjna jest wpisana w charyzmat Zgromadzenia Oblatów, do którego należę już prawie 45 lat. Wstępując do tego zgromadzenia wiedziałem, że będę misjonarzem i prędzej, czy później wyruszę z Polski głosić Dobrą Nowinę w krajach Afryki, czy też Azji. Szczególnie pociągała mnie Afryka i zawsze chciałem tam pojechać. Już w szkole podstawowej, po przeczytaniu „W pustyni i w puszczy” marzyłem o przygodach na Czarnym Lądzie. Zresztą moi koledzy z 7-mej klasy nadali mi nawet żartobliwy przydomek „Odkrywca Czarnej Afryki”. W seminarium bardzo interesowałem się misjami ad gentes i wspólnie z kilkoma innymi klerykami redagowaliśmy pisemko misyjne, to był taki biuletyn, który ukazywał się raz na miesiąc i nosił znamienny tytuł „Mrówczy ślad”. Zamieszczaliśmy tam często wypowiedzi misjonarzy, którzy przyjeżdżali na urlop do Polski z misji w Afryce, czy też w Kanadzie. Każda kolejna opowieść ożywiała na nowo marzenia, aby także wyruszyć ich śladem. Jednak na początku nie było to takie proste. Zaraz po święceniach kapłańskich zostałem posłany do oblackiej parafii w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie pracowałem wśród młodzieży przez 4 lata. Bardzo miło wspominam ten czas, którego owoce noszę w sobie do dziś. Jednak myśl o wyjeździe na misje do Afryki nie dawała mi spokoju.
Zwróciłem się, więc z prośbą do moich przełożonych, aby pozwolili mi wyjechać. Ku mojej radości otrzymałem takie przyzwolenie. Okazało się, że miałem zastąpić jednego z misjonarzy w Północnym Kamerunie, który ze względów zdrowotnych musiał wrócić do Polski. Po kilkumiesięcznym przygotowaniu we Francji, wyruszyłem wreszcie do wymarzonej Afryki. Opuszczałem Europę pamiętnego dnia, było to 13grudnia 1981 roku. Dla nas, Polaków jest to data szczególna, która od razu stawia nam przed oczy tragedię „stanu wojennego” w naszej Ojczyźnie. Dlatego też moja radość z wyjazdu do Afryki została mocno zmącona i pierwsze dni pobytu w Kamerunie upłynęły mi w atmosferze niepokoju i troski o losy moich Rodaków, szczególnie bliskich i znajomych.
Z perspektywy czasu jak Ojciec wspomina początki pracy, jako misjonarza?
Przede wszystkim prawie wszystko, co sobie wyobrażałem o pracy misjonarza zostało mocno zweryfikowane przez zastaną tam rzeczywistość. Mówiąc po prostu, poczułem się jak małe dziecko, które stawia pierwsze kroki i cały czas uważa, żeby nie upaść. Z drugiej strony miałem w sobie mnóstwo zapału i determinacji. Poza tym byłem zaszokowany otwartością i przyjazną postawą tamtejszych ludzi, z ludu Gidarów, wśród których przyszło mi pracować i głosić Dobrą Nowinę o Chrystusie. Naocznie się przekonywałem dzień po dniu, że ziarno Ewangelii pada na żyzną glebę i przynosi konkretne owoce. Te pierwsze dni pracy misyjnej były dla mnie takie szczególne, że prowadziłem nawet dziennik, w którym zapisywałem swoje wrażenia. Niedawno przeglądałem te moje zapiski i co tu ukrywać, łza zakręciła mi się w oku, gdy na nowo przywołane zostały tamte chwile i misjonarze, z którymi wtedy współpracowałem. To były w ogóle początki polskiej misji w Kamerunie Północnym i polscy oblaci budowali tam wszystko od podstaw. Nie było kościołów, budynków misyjnych, szkół, czy też szpitali. Misjonarze mieszkali w chatach bez prądu i wody, a Msze święte i spotkania ewangelizacyjne odbywały się w naprędce skleconych lepiankach albo po prostu pod drzewem. To były małe wspólnoty, czasami w jakiejś miejscowości, do której zajeżdżałem było tylko dwóch ochrzczonych, kilku katechumenów, czyli przygotowujących się do przyjęcia Chrztu Świętego, a reszta to byli adepci religii tradycyjnej. Praca ewangelizacyjna w takiej wspólnocie nie była prostą sprawą. Misjonarz niejednokrotnie spotykał na swojej drodze rozmaite przeszkody i to nie tylko ze strony ludzi, ale także otaczającej przyrody. Pamiętam do dzisiaj przygodę, jaką przeżył jeden z polskich oblatów w pewnej wiosce. Podczas spotkania z dziećmi, kiedy opowiadał im o Jezusie Chrystusie, do lepianki, gdzie było to spotkanie wtargnęła czarna pantera. Wszyscy zamarli, a misjonarz zamknął oczy i zaczął się w duchu modlić. Pantera pokręciła się chwilę wewnątrz i poszła sobie, nie robiąc nikomu żadnej krzywdy. A przecież mogło dojść do tragedii. Takich niezwykłych wydarzeń w życiu każdego misjonarza jest sporo, a im dłuższy staż tym więcej się zbiera takich historii. Ja też pewnego pięknego ranka obudziłem się z dziwnym ciężarem na nogach. Kiedy otworzyłem oczy ujrzałem węża zwiniętego niedaleko od moich stóp. Leżałem bez ruchu kilkanaście minut, po czym wężowi się znudziło i popełznął sobie gdzie indziej. Takie historie ładnie brzmią po latach, ale przeżywanie ich nie należało do najmilszych momentów. Chociaż zdarzały się i zabawne perypetie, jak z tą kozą, która skubała moje nogi podczas pewnej górskiej wyprawy… Co na celu miały organizowane przez oblatów rozgrywki sportowe? Teraz po latach mogę powiedzieć, że to polscy misjonarze zaszczepili w dużej mierze w kameruńskiej młodzieży fascynację piłką nożną, szczególnie, jeśli chodzi o Kamerun Północny. Każdy polski oblat, który udawał się na misje brał, bowiem z sobą piłkę futbolową. Młodzież męska garnęła się do grania i prawie przy każdej misji powstały drużyny piłkarskie. Ponieważ u nas w seminarium oblackim w Obrze graliśmy także w piłkę i nasza drużyna odnosiła wiele sukcesów, dlatego nie było z naszej strony żadnych problemów, aby przekazywać wiedzę i umiejętności innym. Kiedy drużyny trochę okrzepły, postanowiliśmy, że zorganizujemy turnieje piłkarskie. Cieszyły się one dużym powodzeniem, bowiem młodzież lubi czuć nutę rywalizacji i dreszcz emocji, który towarzyszy takim zmaganiom. W tym czasie także zaczęły powstawać kluby piłkarskie w całym Kamerunie, szczególnie na południu i powiem, że reprezentacja tego kraju grała coraz lepiej i zaczęła się liczyć w świecie. Na północy Kamerunu było trochę gorzej pod tym względem, były przeważnie kluby drugoligowe i tu ciekawostka: w jednym z takich drugoligowych klubów w miejscowości Guider grali, jako zawodnicy dwaj polscy oblaci o. Stanisław Jankowicz i o. Alojzy Chrószcz. A nasi chłopcy z misyjnych drużyn także z biegiem lat odchodzili do profesjonalnych klubów i odnosili sportowe sukcesy. Niejeden z nich okazywał potem wdzięczność za to, że miał możliwość grania w piłkę przy misji oblackiej. Spośród tych chłopców było także sporo powołań zakonnych. Pan Bóg działa na różne sposoby i okazuje się, że także gra w piłkę nożną może wykrzesać iskrę powołania.
Jak wygląda życie chrześcijańskie w kameruńskiej rodzinie?
Od niedawna, bo dopiero od kilkunastu lat chrześcijanie w Kamerunie Północnym mają także piękne Sanktuarium Matki Bożej w Figuil, do którego pielgrzymują całymi rodzinami. W głównej kaplicy nowego kościoła, zbudowanego w stylu afrykańskim, obok tabernakulum, jest umieszczony obraz Matki Bożej przywieziony z Polski. Namalowała go s. Elżbieta Grzegorzewicz, elżbietanka pochodząca z oblackiej parafii w Poznaniu. Wielu wydawało się dziwne, że importowaliśmy do Kamerunu obraz z Polski. Jednak nasz obraz Czarnej Madonny z dwiema rysami na policzku od samego początku cieszył się wśród Gidarów wielką czcią. Często zastanawialiśmy się, dlaczego tak jest i dlaczego zwłaszcza kobiety proszą Boga o łaski za Jej wstawiennictwem. Wiadomo jak trudno tak do końca wytłumaczyć więzy łączące nas z Matką Boską, ale pewnego razu byłem świadkiem wydarzenia, które mi to wyjaśniło. Zresztą pisałem nawet o tym do naszego oblackiego pisma. Otóż któregoś razu usłyszałem, jak pewna starsza kobieta Gidarka, patrząc na ten obraz, wypowiedziała słowa: „To nasza kobieta!”. Byłem trochę zdziwiony, słysząc takie określenie i zapytałem ją, dlaczego tak mówi. Dowiedziałem się wtedy o wielu wydarzeniach z historii Gidarów. Okazało się, że ten obraz powoduje wiele bolesnych wspomnień. Kobieta, wskazując na rysy znajdujące się na policzku Czarnej Madonny, spytała: „Czy też chciano ją ukraść, tak jak nasze dziewczynki?”. Zrozumiałem wtedy, że Gidarom bardzo często w przeszłości wykradano dziewczynki i dlatego rodzice wypalali im dwie rysy na policzku, które były znakiem przynależności do ich plemienia, a nawet konkretnego klanu. To właśnie te dwie rysy na policzku Czarnej Madonny sprawiają, że ten obraz stał się tak bliski Gidarom – pozwala im, bowiem rozpoznać „swoją kobietę” i wskazuje drogę ku Jej Synowi, Jezusowi Chrystusowi.
Czy wierzenia utrudniają życie mieszkańcom?
Za każdym razem, kiedy spotykałem się z Gidarami i nawiązywałem z nimi rozmowę, odkrywałem bogactwo miejscowych tradycji. Jest to niezwykle pasjonujące, a zarazem bardzo pomocne w pracy misyjnej. Obrzędy Gidarów zawierają, bowiem bardzo wiele pouczeń moralnych. Kiedyś na przykład zaproszono mnie do wioski Kongkong na uroczystość zakończenia Starego Roku i przywitania Nowego, i tam zrozumiałem, dlaczego tak głęboko zakorzeniony jest u Gidarów zwyczaj palenia buszu. Dla nas jest on niezrozumiały, bo przynosi krajowi bardzo wiele szkód. Ale miejscowi ludzie wiedzą, że dla zadomowionych tu niegdyś czarnych panter i przeróżnej innej zwierzyny był to dogodny okres, aby w wysokiej trawie i pozostałych po prosie badylach zbliżyć się do wioski i czekać na odpowiedni moment sięgnięcia po upatrzoną zdobycz. Palono, zatem zarośla, aby wypędzić złowrogą panterę.
Przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że świat społeczności Gidarów stanowi jedność przyrody, Stwórcy, złych duchów i człowieka. Życie tego kameruńskiego ludu opiera się na zależności człowieka od Mangylva, czyli Stwórcy, Tuji, czyli sfery różnorodnych duchów, przyrody, czarów i innych ludzi. Świat i wartości wspólnoty Gidarów są ukazane w opowiadaniach, które były przekazywane przez tradycję ustną z pokolenia na pokolenie i przetrwały do dziś. Niekiedy pobrzmiewa w nich nuta ironii, sarkazmu, niekiedy historie przedstawiane są za pomocą zwierząt, innym razem wróżbitów, czasami związane są z osobą Mangylva, czasami Tuji. Opowiadania, które w metaforyczny i dramatyczny sposób przekazują prawdę o rzeczywistości stanowią podwaliny pod tą „afrykańską metafizykę”. Opowieści te świadczą o tym, że świat nadnaturalny i naturalny są ze sobą mocno splecione, a człowiek nie jest jedynym panem ziemi i ma tego pełną świadomość.
Co skłoniło Ojca do przetłumaczenia tekstów biblijnych i liturgicznych na język gidarski?
Inspiracją dla pracy każdego misjonarza jest nauczanie Świętego Jana Pawła II, który niejednokrotnie mówił o konieczności dowartościowania bogactw duchowych, jakich Bóg udzielił każdemu narodowi. Zalecał przy tym, aby misjonarze włączali się w świat społeczno-kulturowy tych, do których zostali posłani, przezwyciężając uwarunkowania środowiska swego pochodzenia. Tak, więc powinni nauczyć się języka regionu, w którym pracują, poznać najbardziej znamienne przejawy tamtejszej kultury, odkrywając jej wartości w bezpośrednim doświadczeniu. Jednak, jeśli weźmie się pod uwagę, iż kultura miejscowa ma ubogacać Kościół, wtedy zauważymy, iż rola misjonarza jest niezastąpiona w tym procesie. Przypomina o tym Redemptoris missio mówiąc, że proces inkulturacji dotyczy tak orędzia chrześcijańskiego, jak też refleksji oraz konkretnej działalności Kościoła. Stale wzbogaca Kościół o nowe formy wyrazu i wartości oraz pobudza Kościół do stałej odnowy. Trzeba pamiętać przy tym, iż inkulturacja jest procesem powolnym, który towarzyszy całemu życiu misyjnemu i dotyczy tych wszystkich, którzy w różny sposób działają na polu misji ad gentes.
Dlatego też każdy misjonarz, który przybywał do konkretnego ludu, przede wszystkim starał się poznać jego język. Język, bowiem niesie z sobą całą tradycję i bogactwo kulturowe danej wspólnoty. Ja byłem od samego początku zafascynowany gidarską kulturą i zastanawiałem się niejednokrotnie, dlaczego ten lud tak ochotnie przyjmuje Ewangelię. Chciałem to wszystko zgłębić, a było to możliwe jedynie poprzez naukę języka. W trakcie tej nauki czyniłem bardzo wiele zapisków. Współpracowałem z Danielem Barretaou ( profesorem z Sorbony, językoznawcą), który wykładał także na Uniwersytecie w Jaunde, w Południowym Kamerunie. Daniel Barretaou specjalizował się przede wszystkim w lingwistyce porównawczej, posiadał dużą i cenną kolekcję owadów afrykańskich, którą systematycznie powiększał i porównywał nazwy tych owadów z nazwami języków ludów mieszkających wokół Gidarów. W tych pracach nad językiem gidarskim pomagał mi także prawdziwy Gidar, jeden z pierwszych ochrzczonych Jean Maingle – nauczyciel w pierwszej szkole katolickiej, założonej wśród wśród Gidarów. Pierwsze zapisy były związane z tworzeniem alfabetu. Ten Jean Maingle, powiedział 28.10.1990 roku, przemawiając w czasie uroczystości 40 - lecia istnienia misji w Lam: „Tak nasze Lam, Zapadnięta Dziura, stało się żywotną misją. Trzeba patrzeć w przyszłość, pozostaje wiele do zrobienia. Chcemy teraz drukiem wydać Nowy Testament w naszym języku. Pracujemy już nad gidarskim Mszałem niedzielnym. Żniwo jest naprawdę wielkie.”
W 1993r., rozpoczęto w Lam nowe tłumaczenia czytań mszalnych na niedziele i święta. Rok później powstało w Guider Centrum Tłumaczeń Gidarskich, za które zostałem wtedy odpowiedzialny. Moimi głównymi współpracownikami byli Gidarzy pochodzący – ze względu na różnice dialektyczne języka – z różnych misji. Byli to m.in. Jean Maingle (Lam), Pierre Bouba (Figuil) oraz Maurice Oumarou (Guider). Rolę konsultanta pełnił gidarski ksiądz Lucien Bouba. Owocem pracy Centrum Tłumaczeń Gidarskich w Guider jest wydanie trzech lekcjonarzy liturgicznych, zawierających komplet czytań na niedziele i święta oraz znacznie skrócone wydanie Mszału Rzymskiego. Wydawnictwa przygotował do druku w Polsce o. Jarosław Różański. Całość nosi tytuł „Missel da makada”. Jako pierwszy ukazał t. IV, zawierający czytania na niedziele i święta roku liturgicznego „C”. Dwa lata później ukazał się rok „A” i „B”, i wreszcie w 1997 roku uproszczony Mszał.
Pełni Ojciec posługę egzorcysty, na ile przydaje się ona w pracy misjonarza?
Trwa obecnie Rok Miłosierdzia i w Środę Popielcową otrzymałem także od Ojca Świętego Franciszka posłanie do pełnienia posługi Misjonarza Miłosierdzia. Jest to posługa szczególna. W Polsce jest nas 76, a na całym świecie trochę ponad tysiąc. Szczególnym zadaniem misjonarzy jest radosne głoszenie miłosierdzia Bożego podczas wielkopostnych rekolekcji, misji, kazań i katechez. Istotnym elementem tej posługi jest spowiadanie. Na mocy przywileju papieża, misjonarze mają prawo do rozgrzeszania z grzechów, dotychczas zarezerwowanych jedynie dla Stolicy Apostolskiej. Chodzi tu konkretnie o cztery grzechy: profanację Najświętszego Sakramentu, przemoc wobec Ojca Świętego, rozgrzeszenie wspólnika grzechu przeciwko szóstemu przykazaniu dekalogu oraz zdradę tajemnicy spowiedzi.
rozmawiała:
Beata Fabiś
|
Poprawiony: niedziela, 23 października 2016 20:30 |
Menu
Wiadomości
Statystyki








![]() | Dziś | 2666 |
![]() | Wczoraj | 3062 |
![]() | Ten tydzień | 18841 |
![]() | Poprzedni tydzień | 23573 |
![]() | Ten miesiąc | 138943 |
![]() | Poprzedni miesiąc | 156446 |
![]() | Ogólnie | 34551569 |